"Greed is Good"?

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Celem potrzymania świątecznego nastroju udałem się do kina. Ponieważ repertuar żadnego z kin nie zawierał filmu "Wielkie żarcie", za sprawą skąpego w tym roku dla mnie Św. Mikołaja, zdecydowałem się na film "Chciwość" . Z sali kinowej wyszedłem z tymi samymi uczuciami jakie towarzyszyły mi podczas kontemplowania pod choinkowych prezentów, czyli z poczuciem niespełnienia i zdziwienia.
Film o tyle oryginalny, że pozbawiony protagonisty, a główna role "gra" tam chciwość. I "gra" bardzo charyzmatycznie, gdyż udaje jej się zebrać spore grona swoich wyznawców. Nie ma odpornych na nią, postacie różnią się tylko ceną za jaką się "sprzedają" i sposobem racjonalizacji swojej decyzji. Niektórzy usprawiedliwiają się natura ludzką (każdy na moim miejscu zrobiłby to samo), inni poszukują dobrych uczynków ze swojej przeszłości, tak by całościowy "bilans" własnej osoby w kategoriach moralnych nie wykazał zbyt wielkiego przekrzywienia w stronę zła, to taka psychologiczno-moralna kreatywna księgowość.
Film "Chciwość" to trochę przydługawa opowieść o pracownikach banku inwestycyjnego, którzy odkryli, że bańka spekulacyjna właśnie pęka. Dysponując przewaga informacyjną staja przed pytaniem, jak to załatwić?
Koncepcje są dwie, albo my albo lud. Przy jednym zdaniu odrębnym, pada wyrok: za kryzys musi zapłacić lud. Owo Liberum veto też nie jest zbyt silny, cichnie wraz z wielkością kwoty wpisywaną na czeku.
Film o wielkiej kasie zawiera w sobie małą ilość emocji. Mamy jeden mały konflikt moralny w ramach osoby, reszta postaci rozumie konieczność chwili i równo maszerują, bez skrupułów, ku przerzuceniu kosztów kryzysu z siebie na innych.
W dziedzinie wiedzy i informacji o kryzysie film jest całkowicie "pusty". Całe szczęście, że wcześniej wszystko na temat kryzysu zdołał nam wytłumaczyć Olivier Stone w drugiej części "Wall Strett".
Aktorko wyróżnia się pozytywnie jedynie Irons, ale on ćwiczył do tej roli grając głowę rodziny w "Rodzinie Borgiów". Wiadomo przecież, że gdyby dziś żyli Borgowie, to ojciec były szefem banku inwestycyjnego, starszy syn analitykiem w agencji ratingowej, a młodszy syn ustalałby długookresowe stopy procentowe.
Kevin Space intryguje tylko gdy płacze, kiedy próbuje udawać Tonego Robinsona kompletnie mu nie wychodzi. Jego gadki motywacyjny odbijają się od komór mojego serca i nie wywołują żadnego efektu.
Dla mnie film kompletnie niepotrzebny. Jeśli chodzi o przesłanie to przecież takie same zostało zawarte w dużo lepszej fabule "Mrocznego Rycerza". "Kiedy stawka będzie odpowiednio wysoka ci cywilizowani ludzie pożrą się nawzajem".

Zwiastun: